poniedziałek, 27 listopada 2017

Projekt 0 zł wystartował

witam,
nie bywałam  ostatnio wiem, ale niestety zmogła mnie kościowa dolegliwość. Niestety to trochę trwało i nie mogę powiedzieć, że się skończyło.  Jednak jak zwykle nie dałam za wygraną i w chwilach lepszej dyspozycji wymyślałam.
Postanowiłam zająć się wiatrołapem. W momencie kupna domu królowała tam "bałazeria" :-).
Potem nie podarowałam i musieliśmy przestawić ścianę o 10 cm dalej, bo szafa mogłaby się nie zmieścić. Tak naprawdę to planu na to pomieszczenie nie miałam bardzo długo. Natchnęło  mnie podczas przymusowego  leżakowania na zwolnieniu lekarskim.
Każda z nas ma mnóstwo dziwnych gratów, szmatek, farb, materiałow i innych głupot. W dodatku poczyniłam wiele zakupowych szaleństw rękodzielniczych i dzięki temu mam zapasy tkanin na następny rok.
Postanowiłam, że przy urządzaniu wiatrołapu nie wydam ani złotówki, ani jednej!!!
Pokaże Wam teraz jak zrobiłam razem ze śrubkowym specjalistą wieszak na ubrania.
Koszt- naturalnie 0 zł.


 Na początek muszę powiedzieć, że obok domu mam spore pomieszczenie gospodarcze, które kiedyś było warsztatem stolarskim poprzedniego właściciela. Naturalnie został on posprzątany i cenne drewno wyjechało jeszcze przed naszą przeprowadzką, ale zostało wiele skrawków i desek z remontu dachu i tarasu oraz pozostałości z "bałazerii" :-) Znalazłam dwie deski, ćwierćwałek, połaczyliśmy wkrętami i gwożdzikami. Potem trochę szlifowania i prawie gotowe.


Trochę szpachli, bo przecież nie była to idealna deska.


 Farba powstała z wymieszania  białej farby z pigmentem czarnym i brązowym.


Uchwyty były u nas w przedpokoju, wisiały na zabudowie schodów. Naturalnie zostawiłam je, bo może się przydadzą.... No i się przydały, najpierw pomalowałam je na czarno, potem ranty pociągnęłam świeczką, pomalowałam na biało i przetarłam papierem ściernym.


Oto nasz wieszak, myślę, że w sklepie  mógłby kosztować  ponad 100 zł. U mnie 0 zł. Nie chodzi o pieniądze naturalnie, ale o satysfakcję z tego, że sama...... no prawie sama, zrobiłam.


Ściana jeszcze niedokończona, wisi na razie tylko wianek kupiony dawno temu na graciarni oraz obraz autorstwa mojej żabulindy. Piękny, prawda?


  Zapomniałam dodać, że użyłam na koniec wosku pobielającego. Super sprawa, deska jest aksamitna  w dotyku, ale nie błyszczy się tak, jak lakier.


Moje kubeczki przywiezione z Finlandii przydały się.


Krzesło jest tu tymczasowo, ale już mam w garażu kolejne za 0 zł. Przybyło do mnie w komplecie z altanki działkowej moich rodziców, ale o ty nastepnym razem...


 No i jak Wam się podoba?  Zwłaszcza, że poniżej punkt odniesienia.  No i naturalnie to nie koniec,  następnym razem pokaże kolejny element wystroju mojego ganku.


  Jeszcze jedno, obiecałam Wam pokazać, w jaki sposób przechowuję pelargonie.
Już  trochę za późno, ale może przyda się w przyszłym roku.



Najpierw wykopałam  bez zbytniego otrzepywania ziemi z korzeni.


Potem włożyłam korzenie każdej do reklamówki i w miarę szczelnie zawiązałam.


 Na koniec powiesiłam "do-góry-nogami " w garażu, tam, gdzie nie jest zbyt ciepło. Tak powinny wisieć aż do początku lutego. Kiedy zaczną puszczać  blade, dzikie pędy, trzeba wszystkie gałązki ściąć na kilka cm od korzenia, wsadzić do doniczek i podlewać wodą z dobrym nawozem.  Jeśli wszystko pójdzie dobrze to wyrośnie na krzaku mnóstwo nowych szczepek, które będzie można poprzesadzać do kolejnych donic. Najlepiej przechowują się pelargonie, które mamy po kilka lat, ale z kupnymi krzaczkami też można spróbować.
Ja swoje przechowuję w ten sposób od wielu lat,  dzięki temu kwiaty  na wiosnę szaleją i rosną ogromne krzaki.



Ściskam mocno. Papa.