poniedziałek, 30 września 2013

czapka i rękawiczki, czyli sweter po liftingu

witam,
co tam u Was? U mnie w domu ciepło, ale w pracy zmarzlam i czuję, że się pomalutku rozkładam, dlatego zanim wskoczę w piżamkę, do tego aspiryna,  to pokażę Wam moje weekendowe tworki.

Historia krótka, bo podyktowana popytem, który niekoniecznie równa się podaży w moim mieście, czyli-  szukałam czapki i rękawiczek dla mojej żabulindy, ale jak zwykle nie znalazłam.  Te, które znalazłam, to albo za małe, albo za duże, i co?

W zeszłym tygodniu przekładałam ubrania w szafie i znalazłam sweter, miał już szukać nowego właściciela, kiedy wpadł mi pomysł.
Uszyłam czapkę i rękawiczki ze swetra, kiedyś już widziałam taki pomysł na pinterest, postanowiłam więc spróbować...

Czapka - wycięłam prostokąt wykorzystując ściągacz swetra, potem zszyłam, ściągnęłam na czubku i już.
Rękawiczki-  na kartce odrysowałam rękę małej, wycięłam, doszyłam ściągacz i zrobione.
Zdjęcia...
























I jak? Może być? Zajęło mi to z godzinkę, może mniej, koszt 0 zł, bo sweterek dostałam kiedyś od siostry. :-)

...a sweterek wyglądał tak...fajny był, ale tak jakoś dziwnie się skrócił po praniu ;-)


Potem poszłam już na całego i uszyłam spódniczkę ze spodni ...
Góra bez zmian, z nogawek wycięłam cztery  pasy, co prawda splot tkaniny w poprzek, ale różnicę można zobaczyć po dokładnym przyjrzeniu się. Pasy zszyłam, podszyłam, przyfastrygowałam do spódniczki, przyszyłam, potem tasiemka, która musiała ukryć wybryki mojej maszyny, która nie lubi grubych tkanin i zrobione.






Na tych zdjęciach jakoś tak z lekka pokracznie wygląda, ale zapewniam, że na żabie wygląda lepiej.












mam jeszcze jedną parę... ale to już zostawiam sobie na przyszły weekend...


 Teraz już uciekam, głowa mi pęka, jutro mam zamiar po pracy dokończyć prace w ogródku i pozaglądać do Was, ale dzisiaj już nie wyrabiam, idę do łóżka.
Ściskam ciepło, papa.

czwartek, 19 września 2013

komódka po liftingu

witam,
Jak mija wrzesień?
U mnie na przemian ciepło i zimno.
Jeszcze niedawno wypuściliśmy się nad morze i grzaliśmy się w słoneczku, a dzisiaj marzę o kocyku, herbatce i dobrej książce. No właśnie, przez te książki  mnie nie było zbyt często ostatnio,  nie potrafię czytać na raty. Jak się wciągnę, to koniec. Ostatnio ponad siedemset-stronicową przeczytałam w dwa wieczory, przeczytałabym pewnie za jednym posiedzeniem, bo często zdarza mi się nie kłaść spać, aż skończę, ale tym razem musiałam iść do pracy :-)  Jutro pewnie też wsiąknę, bo co roku to właśnie wrzesień jest dla mnie wybitnie książkowy. W dodatku to trylogia ;-)

Coś tam ostatnio szyłam, ale muszę czekać na lepsze światło, to zrobię zdjęcia.

Dzisiaj jednak postanowiłam pokazać Wam moją komódkę.

Pamiętacie, jak chwaliłam się moim rewelacyjnym zakupem pomarańczowo- czerwonym za 4 dyszki?
Nie mam pojęcia, co to była za farba, ale nie mogłam tego chadztwa zedrzeć, w końcu okazało się, że najlepiej było to.... umyć wodą z mydłem, uwierzycie? Potem musiałam naprawić złamany dolny róg, nie sądziłam, że jestem taka zdolniacha ;-) kawałeczek drewienka, klej, szpachla i gotowe, Potem już tylko warstwa szaro-brązowej farby, potem kilka warstw białej, przecierka i oto jest, oj, teraz to mi się podoba. Na razie stoi na komodzie w kuchni, ale jak uda mi się nazbierać wystarczająco dużo na remont sypialni, to już wiem, gdzie będzie jej docelowe miejsce.

Mąż mój uwierzył w końcu w moje możliwości quasi- stolarskie i dał się nawet namówić na wożenie mnie po sklepach DIY,  żebym mogła skompletować materiały na coś, co już się powoli robi, nawet szybki od szklarza przywiózł, a nawet, (szok!) dostałam małą poręczną piłkę ręczną z wymiennymi brzeszczotami :-) Kto wie, może kiedyś Mikołaj przeczyta tego posta i  przyniesie moją osobistą wyrzynarkę włosową ;-)

Dobrze, już nie przeciągam , chwale się....



...zawieszki zrobiłam za pomocą kleju introligatorskiego ...























...a to przypomnienie, jak wyglądała "przed"



...wspomnienie spaceru nad morzem...




Teraz już znikam do robienia kolacji, potem do Was pozaglądam.
Pozdrawiam, ściskam ciepło .Papa,
P.S.
Pamiętacie, jak ciężko jest początkującemu blogerowi?
Jeśli tak i w dodatku macie ochotę obejrzeć moim zdaniem świetne zdjęcia pewnego zdolnego faceta, to kliknijcie koniecznie na zdjęcie z jabłkiem na bocznym pasku i nie zapomnijcie zostawić miłego komentarza :-) Z góry dziękuję.

niedziela, 1 września 2013

fiolety i kolory lata

Nie wiedziałam, szczerze mówiąc, jaki nadać tytuł.
Przecież lato jeszcze trwa, jednak takie kolory, jakie znalazłam dzisiaj u siebie w promieniach słońca, nie powtórzą się już w tym roku na pewno.
Najpierw seria poduszkowa, czas, żeby zmienić dekorację z marynistycznych, na takie przypominające o jesieni, ale uznałam, że jeszcze czas na żółty i czerwony.

Poszłam w fioletowo- lawendowy, a co?!

































Naturalnie powstały cztery, już się wylegują na kanapie. Do poszewek dekoracyjnych używam poduszek z pierzem i puchem gęsim. Świetnie trzymają kształt, wystarczy trochę je potarmosić, wytrzepać i znowu wyglądają super. Do spania, co prawda, dla mnie się nie nadają, bo po pierwsze, nie dla wszystkich pióra,a  po drugie jak się na nich położę, to robią się takie "skapciałe". Za to, do puszenia się i pokazywania tego, co mają na sobie, nadają się świetnie.  ;-)

Po zrobieniu zdjęć poduszkom, wyszłam na balkon, nie mogłam odpuścić sobie upamiętnienia tych wszystkich barw. Dla mnie poezja. Uwielbiam, kiedy mogę wyjść latem na balkon, poskubać, podlewać kwiatki i patrzeć, jak wszystko rośnie. Nawet walka z gąsienicami z perspektywy kończącego się lata wydaje mi się miłym wspomnieniem.







Różowe pelargonie mam od lat, te które widać na tym zdjęciu to jeden krzak! Dowód na to, że pelargonie lubią dużo ziemi i głębokie donice.















Marzę o ogrodzie z prawdziwego zdarzenia, ale lista marzeń jest tak długa, że chyba musiałbym postarać się o dłuuuugowieczność razy cztery, żeby je wszystkie zrealizować.

To tyle na dzisiaj,pozaglądam do was i znikam.
Ściskam ciepło. Papa.