Czujecie już jesień? Ja już chyba tak, bo coś tam podziałałam i w końcu naładowałam baterie w aparacie. No i oto jestem.
Znowu miałam przerwę, wiem. Jednak wiosną i latem omijałam komputer w domu szerokim łukiem, a w pracy... wiadomo obowiązki itp,itd. Poza tym REMONT! Czy muszę coś dodawać?
Niestety nie były to zmiany w pokojach w sensie kolorów ścian, dekoratorskich nowości, a raczej rewolucja w postaci wymiany rurek i rureczek wszelkiej maści.
Zaczęło się całkiem niewinnie, mieliśmy dosyć już pieca śmieciucha i zapragnęliśmy nie biegać pięć razy dziennie do piwnicy i przeżywać powrotów do zimnego domu.
Zamarzył się nam nowy piec,to kupiliśmy na ekogroszek i pelet, taki super.
Potem pomyśleliśmy, że dobrze byłoby założyć nowe kaloryfery we wszystkich pomieszczeniach, kupiliśmy kaloryfery, też super.
No tak, ale na przykład w ganku i spiżarni zimą wiatr hulał, a w górnej łazience nikt wcześniej nawet nie myślał o przyłączeniu czegokolwiek do grzania, zatem postanowiliśmy wymienić wszystkie rury.
Potem okazało się, że w dolnej łazience kaloryfer wisiał w złym miejscu, no to trzeba było go przewiesić. Przewiesiliśmy, jeszcze bardziej super.
Tylko tym razem toaleta się nie mieściła w starym miejscu, no to kupiliśmy nową i zamontowaliśmy w nowym miejscu.
Czuliśmy się finansowo coraz bardziej super, dlatego pomyśleliśmy sobie, na razie wstawimy starą wannę i będzie .... super.
Okazało się jednak, że wanna przy nowej toalecie już się nie zmieści. ........
Co dalej?
Po prostu super, dodatkowo wymieniliśmy całą sieć wodną, kanalizację, podłączenie gazu, przenieślismy do piwnicy piecyk gazowy, i ..... zrobilismy remont dolnej łazienki.
A na początku miał być tylko sam piec i miało być super.
Też tak macie?
Wszelkie nadzieje na wyjazd na urlop pożarły faktury ze sklepów budowlanych, każda chwila mojego męża to kucie ścian, podłóg i siedzenie w łazience o wymiarach metr na dwa. Ja natomast ratowałam się pracą w ogrodzie i na tarasie, żeby nie zwariować.
Pytani o urlop żartowalismy, że ja spędziłam je na wsi, a mąż nad wodą :-)
Kłamię, jeszcze byłam w stolarni, bo wiecie, że poprzedni właściciel był stolarzem i w budynku gospodarczym mam jeszcze piły, deski i inne bajery, łacznie z bałaganem naturalnie.
Dlatego pokażę wam, co zrobiłam z moim mężem dnia pewnego. Koszt imprezy? 35zł, tyle co tablica na allegro.
Zresztą zobaczcie same.
Wyglądało to tak. Po lewej widzicie wnękę z paskudnymi licznikami. Musiałam coś zrobić.
Ze starych desek i kantówek mój Cierpliwy zrobił ramę, do której przymocowaliśmy kupioną wcześniej tablicę.
Trochę farby i wosku, żeby ujednolicić zestaw, dwa zawiasy, magnesy i proszę...
Liczniki już nie straszą, a wejście do kuchni zaprasza.
Dałyście radę? Podziwiam. Obiecuję, że się postaram.
Pokaże Wam następnym razem, co powstało w stolarni z tego ....
W dodatku od początku do końca sama, samiuteńka to wykonałam, mąż pomógł mi tylko otworzyć lakier w sprayu :-)
Do zobaczenia zatem.
buziaki. papa.
rewelacyjna tablica
OdpowiedzUsuńZauważyłam brak boazerii w przedpokoju, od razu jaśniej
Ślicznie
czekam na kolejne prace hmmmmm te Zosi-Samosi hihi
Świetny, oryginalny pomysł na ukrycie niezbyt atrakcyjnego urządzenia :)
OdpowiedzUsuń