wtorek, 4 grudnia 2018

renifer- projekt 0 zł

witam,
Zima? Hm.. raczej zimno i ślisko. Takie dni jak dzisiaj sprawiają, że najchętniej zakopałabym się w koce i nie wychodziła z nich do marca. Niestety, a może stety trzeba sie zmobilizować i po prostu ogarnąć jakoś ten dzień.
Kiedy wszędzie ponuro, mokro i tak jakoś przygnębiająco, postanowiłam z moją żabulindą ogarnąć temat kalendarza adwentowego. Zwłaszcza, że miała ochotę wziąć udział w szkolnym konkursie.
Jak zauważyłyście, ostatnio lubię wykorzystywać to, co w domu po kątach zalega. Tak było i tym razem. Pomysł niestety nie mój, podglądnęłam to i tamto na Pintereście i tak oto powstał Rudolf.
Jeden wieczór, jeden karton i sporo wycinania później powstało nasze współne dzieło.



Na gwiazdkach musiały być napisy po niemiecku, ze względu na zasady konkursu.



W realu jak zwykle takie rzeczy wyglądają bardziej przekonywująco. 
Nie jest to jednak jedyny rogaty, jaki powstaje ostatnio u mnie. Niedługo pochwale się jeleniem z papieru. 
Teraz jednak muszę już zmykać. Praca. Brr...
pozdrawia i ściskam ciepło
papa

niedziela, 21 października 2018

krzesło na ganek- projekt 0 zł

witajcie,
Gotowe na pożegnanie długiego lata? Czuję, że nadeszła już ta chwila, kiedy z tarasu ściągamy meble i ostatnie kwiatki. Trzeba znaleźć w zakątkach garażu fizelinę do przykrywania ogrodowych wrażliwców. A w domu? No cóż, zapas świeczek i lada dzień zaczniemy poszukiwać inspiracji świątecznych. Mimo, że za oknem niezbyt obiecująca aura, lubię listopad właśnie za to, że przymusowo zalegamy na kanapie z książką lub z dobrym filmem, kiedy zwalniamy jak misie, kiedy zaglądamy do lodówki i wymyślamy, co by tu smacznego... Jeszcze z jednego powodu lubię listopad, to czas kiedy cała rodzinka do siebie lgnie, jakoś nie chce się samemu siedzieć w pokoju i często zaludniamy salon na całe wieczory.  Wychodzi więc na to, że listopad jest najpiekniejszym miesiącem w roku, nieprawdaż? 
Może dlatego pokochałam zieleń oliwkową, za  nawiązanie do jesiennych barw. 
Ale od początku...
Dawno temu kupiłam obiciówkę, planu nie było, ale że wyprzedaż za grosze, to sie skusiłam naturalnie. Materiał sobie leżał, potem uszyłam poszewki na poduszki, a reszta nadal czekała ... Kiedy podczas grilla na działce u rodziców zaraz po przeprowadzce do noweg-starego domu usiadłam na krzesło, które od nastu lat stało w altance, poczułam, że muszę je zabrać. Bardzo trudno nie było, dostałam nawet dwa. Krzesła swoje odstały potem w piwnicy, aż... no właśnie zobaczcie same.



Mój debiut tapicerski.

Kiedyś wygladało inaczej, chociaż dosyć podobnie.





Siedzisko jeszcze sizalowe, nie zmieniałam go, dodałam troche otuliny, nowy materiał. 




Drewno oczyściłam i powoskowałam, ostatnio jakoś obraziłam się na farbę.





Od razu wiedziałam, gdzie będzie stało, w ganku jeden kącik aż się prosił o oldschoolowe krzesło.


Zielone, wygodne, za 0 zł. Czego więcej chcieć? 

Okno w ganku dostało roletę z materiału z sieciówki.
Mocowanie rolety na deseczce i sznurku, o czym już pisałam tutaj .



W tym roku mamy nowość, KALORYFER ! Uważam to za wielki krok w stronę cywilizacji :-)

Jeszcze kilka miesięcy temu nie cierpiałam wchodzić do domu, pusty i zimny ganek nie zachęcał nic a nic. Teraz jest zupełnie inaczej. Planuję jeszcze mały stolik, jak w stolarni nie będzie za zimno, to może niedługo coś wymyślę. 
A na razie ściskam was ciepło i do zobaczenia.





poniedziałek, 1 października 2018

kilka słów o pelargoniach

witajcie,
dzisiaj króciutko, bo chciałam napisać o pelargoniach,  tych najpiękniejszych, bo rabatowych, czyli w odmianie babcinej można rzec. 
Co roku wiosną postanawiam sobie, że tym razem spróbuję czegoś nowego, może bakopa, może komarzyca, a może werbena, i tak robię, ale na koniec sezonu wniosek jest zawsze ten sam, najlepsza jest pelargonia rabatowa i już.
Dlatego mam kilka przemyśleń i sposobów do wypróbowania, żeby długo kwitły i były bardziej odporne na warunki pogodowe.



Zacznę od końca, bo od przechowywania, bo to właśnie czeka nas w najbliższym czasie.

Pisałam już o nietuzinkowym sposobie "niezawracania- sobie-głowy-zimą", czyli 

 wyjąć z ziemi,


korzeń( jeszcze z ziemią)  luźno zawiązać w reklamówkę, tak, aby ziemia się nie wysypywała, ale też aby docierało do korzeni  powietrze,


i zawiesić w garażu "do-góry-nogami" aż do połowy lutego. 

Wtedy, mniemam, pelargonia dochodzi do wniosku, że trzeba odpocząć i zwalnia proces wegetacji do zera. Gałązki usychają, ale my się nie przejmujemy, bo rozumiemy, że pelargonia, jak kobieta, potrzebuje relaksu, tylko, że ona się marszczy i usycha w trakcie tego procesu, jednocześnie nie narzekając na swój stan, chyba...

W lutym mogą sie pojawić dzikie, wątłe gałazki, to znak, że można już działać, jak się nie pojawią, to pod koniec lutego i tak trzeba zacząć kolejny etap, 

Obcinamy łodygi na 8-10 cm i wsadzamy do donicy, stawiamy tam gdzie ciepło i dociera słoneczko oraz podlewamy wodą z odżywką do pelargonii. Ja stawiam swoje przy tarasie, gdzie słodko wygrzewa się nasz psiak.




Kiedy puszczą młode łodyżki, wzmocnią się, to możemy dokonać rozsady, czyli wyrwać delikatnie młode szczepki i wsadzić do ziemi. 
Po kilku tygodniach szczepki są już dosyć mocne i nadają się do wsadzenia do skrzynek. Ja w ten sposób odmładzam moje pelargonie, zawsze wsadzam kilka starych i kilka młodych krzaków. Niestety tego etapu zdjęć nie zrobiłam.



Jakie donice? Im większe, tym lepsze, spójrzcie proszę na te trzy donice, w każdej z nich jest dokładnie jeden krzak, największy krzak jest w największej donicy z dużą ilością ziemi. 
Ziemia też ma wielkie znaczenie, przy kupnie worek powinien być ciężki. 
My w tym roku kupiliśmy ciężki worek, bo leżał na deszczu :-) Niestety już przy sadzeniu pelargonii czułam, że ziemia jest słaba i miałam rację, szybko wysychała, jedynie w dużych donicach dawała jakoś radę, natomiast w skrzynkach wiszących kwiaty mdlały, mimo częstego podlewania.

Na półeczkach widzicie krzaczki, które maja bardzo mało ziemi i niestety już nie są takie bujne, a raczej baaardzo mizerne. 

Odżywianie, to kolejna kwestia. Jeżeli mamy donice wystawione na zewnątrz, gdzie woda deszczowa dostaje się do skrzynek, to dobrze jest stosować nawożenie jednorazowe, sezonowe, które polega na wymieszaniu ziemi z taką odżywką, lub jest w postaci pałeczek, wasz wybór.
Ja bardzo lubię podlewać, zwłaszcza na początku, gdy ładnie rosną, dlatego używam odżywek do codziennego  podlewania. 
Pelargonia kocha słońce, uważam,  że w przypadku rabatowych to mit, przynajmniej u mnie. Południowa wystawa im nie służy, a najlepsze krzaczki mam po stronie wschodniej, czyli tam, gdzie nie ma zbyt mocnego słońca, lub przy ścianie, gdzie tego słońca jest zdecydowanie mniej.

Pelargonia kocha skubanie, i to akurat moim zdaniem jest prawda, przekwinięte kwiatostany zrywamy, aby nie zabierały niepotrzebnie składników odżywczych młodym przyrostom. Poza tym, szczypanie starych listków pobudza roślinę do wzrostu i krzaczek jest coraz gęstszy. 

W przyszłym roku do skrzynek raczej rabatowych nie posadzę, bo na początku sezonu dawały radę, ale upały mocno je nadwyrężyły i już nie są takie zdrowe i ładne.  Jednak specjalnie dla nich kupiłam dużo dużych donic i zapewne w przyszłym roku właśnie tam wylądują, tym bardziej, że ten rodzaj pelargonii dostałam od mamy z 15 lat temu i uważam, że sa najpiękniejsze. 
Jakie są wasze przemyślenia? Lubię do was pisać, ale szkoda, że wy nie piszecie do mnie. Trochę mi brakuje tej interakcji.
 Dlatego odezwijcie się kochane. 
Pozdrawiam.

niedziela, 23 września 2018

szafka na taras - projekt 0 zł

witam,
No i mamy jesień. Wracają do nas ciepłe kocyki, ogień w kominku, ciepłe kaloryfery i herbatka z pigwą. 
Ja rozpoczęłam jesień pieczonym jabłkiem z cynamonem, ciepłym ponczo i pisaniem posta. 
To ta przyjemniejsza część dnia, kiedy siedzimy  razem w pokoju, córka lepi cudeńka z modeliny, małż uprawia kolarstwo jednocześnie pilnując pilota na kanapie, a ja po małej rundce z aparatem zasiadam przed kompem. Za godzinkę, dwie  jedno wpadnie w książki, drugie pojedzie do pracy, a ja w papierologię, brr...

Jednak zanim dopadnie mnie codzienność chcę się Wam pochwalić moją komodą na taras, która zrobiłam SAMA, samiusieńka :-)

Parę miesięcy temu przeglądałam jak zawsze  Moje Mieszkanie i znalazłam tam piękną komodę, z zaporową ceną niestety. Od razu pomyślałam, że mógły to być świetny pomysł na projekt 0 zł. 
W stolarni- graciarni miałam bowiem mnóstwo deseczek i "bałazerii". 
Projekt ewoluował, w zależności, co mi wpadło w ręce, dlatego mam drzwiczki z boazerii, ramę z łat na dach, uchwyty i inne bajery wykręcałam z innych mebli, nawet zaszalałam i mam półeczkę na zioła.
Zajęło mi to kilka popołudni, ale nie mogłam jej robić codziennie, to mi zeszło z miesiąc. 
Jednak jestem z siebie bardzo zadowolona, bo w planowaniu i rozpoczynaniu prac jestem bardzo dobra, ale w kończeniu już nie. Tym razem udało się! 
Mój Złota Rączka naturalnie chciał na mnie wymusić swój wkład, ale nie dałam się. Jedyne co mógł zrobić, to pomóc mi przenieść mebel na taras. 
Jak wyszło? 
Super nieidealnie,  odpuściłam sobie zaklejanie dziur i niedoróbek, zakceptowałam szczeliny i .... podoba mi się. A wam?








Zioła już żółkną, ale i tak są lepsze takie niż suszone ze sklepu. 


 Dynia od sąsiada leżakuje, chociaż już kilka razy miałam ochotę na zupę dyniową z kluseczkami :-)


W środku nic niezwykłego, miały się mieścić tam różne potrzebne, ale niezbyt ładne rzeczy, typu plandeka na meble, wiaderko, czy smycz dla psa. Półki są z boazerii, która była polakierowana, dlatego postanowiłam je zostawić w takiej postaci.


Tak wyglądała moja szafka w stolarnii, podobała mi się nawet w naturalnym wykończeniu, ale niestety ze względów pogodowych musiałam zabezpieczyć ją farbą.




I jak? 
Następnym razem planuję podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat pelargonii, ich przechowywania, rozmnażania i wnioskami po przeprowadzeniu małego doświadczenia z ziemią. 





Może jeszcze komuś się przyda taki post, taką mam nadzieję. 
Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego razu.

wtorek, 11 września 2018

Po prostu super

Witam Was,
Czujecie już jesień? Ja już chyba tak, bo coś tam podziałałam i w końcu naładowałam baterie w aparacie. No i oto jestem.
Znowu miałam przerwę, wiem. Jednak wiosną i latem omijałam komputer w domu szerokim łukiem, a w pracy... wiadomo obowiązki itp,itd. Poza tym REMONT! Czy muszę coś dodawać?
Niestety nie były to zmiany w pokojach w sensie kolorów ścian, dekoratorskich nowości, a raczej rewolucja w postaci wymiany rurek i rureczek wszelkiej maści.
Zaczęło się całkiem niewinnie, mieliśmy dosyć już pieca śmieciucha i zapragnęliśmy nie biegać pięć razy dziennie do piwnicy i przeżywać powrotów do zimnego domu.
Zamarzył się nam nowy piec,to kupiliśmy na ekogroszek i pelet, taki super.
Potem pomyśleliśmy, że dobrze byłoby założyć nowe kaloryfery we wszystkich pomieszczeniach, kupiliśmy kaloryfery, też super.
No tak, ale na przykład w ganku i spiżarni zimą wiatr hulał, a w górnej łazience nikt wcześniej nawet nie myślał o przyłączeniu czegokolwiek do grzania, zatem postanowiliśmy wymienić wszystkie rury.
Potem okazało się, że w dolnej łazience kaloryfer wisiał w złym miejscu, no  to trzeba było go przewiesić. Przewiesiliśmy, jeszcze bardziej super.
Tylko tym razem toaleta się nie mieściła w starym miejscu, no to kupiliśmy nową i zamontowaliśmy w nowym miejscu.
Czuliśmy się finansowo coraz bardziej super, dlatego pomyśleliśmy sobie, na razie wstawimy starą wannę i będzie .... super.
Okazało się jednak, że wanna przy nowej toalecie już się nie zmieści. ........
Co dalej?
Po prostu super, dodatkowo wymieniliśmy całą sieć wodną, kanalizację, podłączenie gazu, przenieślismy do piwnicy piecyk gazowy, i ..... zrobilismy remont dolnej łazienki.
A na początku miał być tylko sam piec i miało być super.
Też tak macie?
Wszelkie nadzieje na wyjazd na urlop pożarły faktury ze sklepów budowlanych,  każda chwila mojego męża to kucie ścian, podłóg i siedzenie w łazience o wymiarach metr na dwa. Ja natomast ratowałam się pracą w ogrodzie i na tarasie, żeby nie zwariować.
Pytani o  urlop żartowalismy, że ja spędziłam je na wsi, a mąż nad wodą :-)
Kłamię, jeszcze byłam w stolarni, bo wiecie, że poprzedni właściciel był stolarzem i w budynku gospodarczym mam jeszcze piły, deski i inne bajery, łacznie z bałaganem naturalnie.
Dlatego pokażę wam, co zrobiłam z moim mężem dnia pewnego. Koszt imprezy? 35zł, tyle co tablica na allegro.
Zresztą zobaczcie same.


Wyglądało to tak. Po lewej widzicie wnękę z paskudnymi licznikami. Musiałam coś zrobić.



Ze starych desek i kantówek mój Cierpliwy zrobił ramę, do której przymocowaliśmy kupioną wcześniej tablicę.



Trochę farby i wosku, żeby ujednolicić zestaw, dwa zawiasy, magnesy i proszę...




Liczniki już nie straszą, a wejście do kuchni zaprasza.



Dałyście radę? Podziwiam. Obiecuję, że się postaram.
Pokaże Wam następnym razem, co powstało w stolarni  z tego ....

W dodatku  od początku do końca sama, samiuteńka to wykonałam, mąż pomógł mi tylko otworzyć lakier w sprayu :-)
Do zobaczenia zatem.
buziaki. papa.

niedziela, 18 lutego 2018

najlepszy chodnik do ganku

witam,
Też czujecie już wiosnę? Przynajmniej w strefie marzeń? Też już szukacie gałązek na podwórku i wstawiacie do wody, żeby w końcu było coś zielonego?
U mnie w domu trochę szpitalowo ostatnio, dziecię przeziębione, mąż na zwolnieniu, a ja w tym wszystkim staram się przekonac mój kręgosłup, że mnie nie boli, bo ktoś musi dostarczać do domu żywość, prawda?
Dlatego, zanim i mnie połamie ( a mam  nadzieję, że nie) chciałabym spróbować opowiedzieć o moich próbach chodnikowych w ganku.
Wiadomo, miejsce arcytrudne, jeśli chodzi o utrzymanie czystości. Zwłaszcza, jeśli jest chlapa na zewnątrz, a podłogi zachciało się jasnej.
Moje próby sprzątania ganku kończyły się na bieganiu ze szmatką po każdym przyjściu z zewnątrz. Postanowiłam więc przetestować chodniki.
Wnioski?
Bawełniane - szybko się brudzą, ale można je prać, często!
Tkane na płasko, dłużej dadzą radę, ale i tak po tygodniu wyglądają słabo.
Na koniec chodnik, który moim zdaniem jest najlepszy, wynalazek chemików zapewne, czyli tworzywo sztuczne! 100% polipropylenu! No cóż, może nie jest to zbyt ekologiczne rozwiązanie, ale mogę zapewnić, że bardzo trwałe i będzie nam służyć na długie lata.



Mniej więcej rok temu kupiłam w dyskoncie za 30 zł, pierwotnie miał leżeć na tarasie, ale same deski były tak ładne, że nie chciałam ich ostatecznie zakrywać.
I tak sobie leżał zwinięty w kaciku, aż postanowiłam wypróbować, jak się sprawdzi w ganku.
I..... rewelacja!
Nie brudzi się, nie zmienia koloru, można wypłukać w wannie, powiesić, aż woda ścieknie, i za pół godzinki jest gotowy do ponownego użycia. Błoto z butów, które na nim zostaje szybko wysycha i wystarczy tylko odkurzyć.


Tak wygląda po półrocznym użytkowaniu, a przecież kolory są jasne.

Ogólnie lubię teraz wchodzic do domu,  jeszcze do niedawna wystrój świąteczny.


Kilka dni temu znalazłam program do tworzenia chmury ze słów. Powstało w końcu coś, co mogę wstawić do ramki z serii "0 zł", którą znalazłam w piwnicy. Drewno było w stanie surowym, trochę zabrudzone, dlatego odswieżyłam ją papierem ściernym i pobieliłam woskiem do drewna.


Jeśli jeszcze nie znalazłyście dobrego programu do tworzenia  chmur, to może zajrzyjcie tutaj .
 Jeśli chcecie, możecie skorzystać z mojego projektu.

 Będę już zmykać, ale pokaże wam zajawkę następnego wpisu.


Tymczasem pozdrawiam was serdecznie i do zobaczenia.